wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 38

Minęło parę dni. Chłopcy właśnie szykowali się na wyjazd do Jastrzębia, oczywiście biegając po całym mieszkaniu w poszukiwaniu zagubionych rzeczy. Siedziałam przy stole w kuchni i obserwowałam siatkarzy popijając herbatę z sokiem malinowym z uśmiechem na ustach. Wyjrzałam przez okno. Zima całkowicie opanowała cały kraj. Wszystko było pokryte puchatą, błyszczącą w słońcu bielą. Tylko szron na oknach wskazywał, że na zewnątrz nie jest tak przyjemnie jakby się wydawało.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Spytał Maciek, który jako pierwszy poradził sobie z pakowaniem się na mecz. - Chyba nie kombinujesz nic podczas naszej nieobecności? - Zaśmiał się na myśl o mojej ostatniej przygodzie. Po podbitym oku została już tylko żółta, blednąca poświata.
- Nic nie kombinuję. - Odwzajemniłam uśmiech. - Myślę, że w tym roku w końcu będą białe święta. - Odstawiłam kubek na stół i podniosłam się z krzesła.
- A dokąd to się pani wybiera? - Muzaj stał naprzeciwko mnie z groźną miną i dłońmi opartymi na bokach. - Przecież wiesz, że musisz na siebie uważać.
- Tak, tak wiem. - Przewróciłam oczami. - Ale przecież badania mam już dobre, więc mogę chyba się ruszać prawda? - Spytałam z lekkim zażenowaniem.
- Maciek znowu zachowuje się jak młoda, nadopiekuńcza mamusia? - W kuchni niespodziewanie pojawił się Kłos. Nie czekając na moją odpowiedź zadał kolejne pytanie. - Mam to załatwić? - Kiwnęłam głową na znak twierdzącej odpowiedzi. Moment później dłoń środkowego uderzyła w głowę atakującego.
- Aua!!! - Wykrzyknął Maciek. - A to za co? - Masował obolałe miejsce patrząc gniewnie na Karola.
- Żebyś się ogarnął. - Karollo posłał mu najszerszy uśmiech jaki do tej pory widziałam. - Gotowy? - Spytał i skrzyżował ręce na piersi.
- Chwila. - Odparł atakujący i odwrócił się w moją stronę. - Na pewno nie chcesz jechać z nami? - Jego duże, brązowe oczy patrzyły wyczekująco w moje. Nadal pod wpływem jego wzroku czułam, że moje kości się rozpuszczają, a po ciele przechodzi dreszcz. Nie umiałam nad tym zapanować.
- Przecież nie jestem w sztabie. - Na całe szczęście dreszcz nie dotarł do moich strun głosowych i mój głos brzmiał normalnie. - A poza tym przecież mam opiekować się małym Wlazłym. W końcu to moja praca. - Posłałam Muzajowi szeroki uśmiech.
- Skoro tak to uważaj na siebie. - Przytulił mnie mocno. Pewnie powinnam czuć się dziwnie, gdyż moje czoło ledwo sięgało do klatki piersiowej siatkarza. Jednak po takim czasie już się przyzwyczaiłam.
- I błagam, nie wpakuj się w jakieś tarapaty. - Pocałował mnie w czubek głowy. - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać. - Przewróciłam tylko oczami. - Obiecaj, bo cię nie puszczę i zabiorę ze sobą do Jastrzębia.
- Ej, to jest szantaż! - Próbowałam skrzyżować ręce na piersi w geście protestu, jednak uścisk siatkarza był tak mocny, że nie mogłam się ruszyć. W końcu, po paru próbach, poddałam się. - Dobrze, obiecuję. - Maciek od razu mnie puścił uśmiechnięty od ucha do ucha.
- No moje robaczki, chyba musicie się w końcu od siebie odkleić. - Po raz kolejny Karol niespodziewanie pojawił się w pomieszczeniu. Miał na sobie klubowy dres, taki sam jak Muzaj, i opierał się o pokaźną walizkę. - Prawie wszyscy są już na miejscu. - Podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. - Trzymaj się, Młoda. - Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- To się chyba musimy pożegnać. - Zbliżył się do mnie. - Trzymaj za nas kciuki. - Pocałował mnie w policzek. - I pamiętaj, co mi obiecałaś. - Uśmiechnął się.
- Oczywiście, że będę. W końcu jesteście moją ukochaną drużyną. - Spojrzał na mnie wyczekująco. Nie na tą odpowiedź liczył. - Pamiętam. - Powiedziałam w końcu. Zadowolony atakujący odsunął się ode mnie, chwycił torbę i podszedł do Karola nadal stojącego w progu.
- Co to za romanse? - Spytał zaciekawiony środkowy. Odpowiedzi jednak nie usłyszałam, gdyż siatkarze zniknęli za drzwiami. Zalała mnie fala myśli, gdzie większą ich część zajmował Maciek i moje reakcje na jego towarzystwo. Jednak nie trwała ona długo, gdyż Paulina przyprowadziła małego Arka pod moją opiekę.

***
Zalewałem właśnie kawę wrzątkiem i zastanawiałem się nad pewną sprawą, która od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju. Wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić, jednak miałem świadomość, że sam sobie nie poradzę. Postanowiłem wezwać posiłki. Zgłodniałem na same słowo posiłek. Miałem ochotę na wielkiego kurczaka w piwie z ... stop! Teraz jest coś ważniejszego do zrobienia. Wybrałem numer i po chwili po drugiej stronie ktoś odezwał się lekko zachrypniętym głosem używając tradycyjnego "hallo". Od razu zamieniłem się w tajnego agenta.
- Odpowiadaj tylko tak lub nie. Możesz rozmawiać? - Po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi pytałem dalej. - Masz obok siebie kogoś zaufanego, kto mógłby nam pomóc? - Kolejna twierdząca odpowiedź. - Świetnie! - Zaklaskałem w dłonie zapominając, że rozmawiam przez telefon, więc szybko przyłożyłem aparat z powrotem do ucha. - Sprawa jest poważna. Rozpoczynamy akcję o nazwie "Sylwester". Zwerbuj jakiś dwóch albo lepiej trzech zaufanych kumpli. A mój plan wygląda tak...

***
Z niecierpliwością czekałam na przyjazd chłopaków. Razem ze mną pod halą czekały dziewczyny, narzeczone, żony i całe rodziny siatkarzy oraz członków sztabu szkoleniowego. Mróz na zewnątrz sprawiał, że wszyscy mieli lekko zaczerwienione policzki. Cieszyło mnie to, gdyż dzięki temu moja blada twarz została ukryta i nikt mnie o nic nie pytał. Z odwodnienia udało mi się wyjść, jednak anemia to piekielne choróbstwo i uczepiło się mnie jak rzep psiego ogona. Dlatego też ubranie, które na sobie miałam, wisiało na mnie jak na wieszaku. Na szczęście gruba, puchowa kurtka ukrywała to wszystko. Po paru chwilach zajechał bełchatowski autobus. Siatkarze po kolei wysiadali z pojazdu i od razu trafiali w ramiona ukochanych. Nerwowo rozglądałam się za Maćkiem. Podczas meczu krzywo zeskoczył i musiał wcześniej zejść z boiska. Nie mogłam się do niego dodzwonić, więc cała w nerwach czekałam na atakującego. Mózg podsyłał mi same negatywne wizje. Coraz bardziej wierzyłam w myśl, że zaraz zobaczę Muzaja wychodzącego z autokaru o kulach z nogą w gipsie. Przeraziłam się i jeszcze bardziej nerwowo zaczęłam rozglądać się za atakującym.
- Kogo ty tak szukasz? Mam być zazdrosny? - Usłyszałam za sobą znajomy głos, a po moim kręgosłupie przeszedł przyjemny dreszcz. Bez zawahania wskoczyłam w ramiona Maćka.
- Ciebie szukałam, Wariacie. - Zachichotałam. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Zupełnie jakby czas się zatrzymał.
- Słoneczka wy moje. - Usłyszeliśmy obok siebie Karola. Błyskawicznie się od siebie odsunęliśmy. Kłos tylko się zaśmiał. - Nie czekajcie na mnie. Idę do Oli, a jutro rano jedziemy do Warszawy. Chciałbym więc życzyć wam spokojnych i wesołych świąt. Mam nadzieję, że Św. Mikołaj was odwiedzi. - Posłał nam szeroki uśmiech. - Wolałbym jednak, żebyście sami sobie zrobili najlepszy prezent świąteczny dla wszystkich. - Zrobił tajemniczą minę. Złożyliśmy mu z Maćkiem życzenia i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
- Wiesz o co mu chodziło? - Pokiwałam przecząco głową i pogrążyłam się w myślach. Jutro wigilia. I co ja ze sobą zrobię? Do rodziny przecież nie wrócę. Rozmyślanie tak zajęło mi głowę, że nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do mieszkania.
- Hallo, ziemia do Magdy! - Krzyknął mi do ucha Muzaj. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana.
- O co chodzi? - Spytałam, a Maciek tylko się zaśmiał. Nie wiedziałam co go tak rozbawiło.
- Trzy razy pytałem się czy chcesz herbatę, ale mi nie odpowiedziałaś. - Przysunął się do mnie. - Nad czym tak myślisz?
- Nad świętami... - Westchnęłam. - Przecież nie mam gdzie się podziać, a jutro wigilia.
- Pojedź ze mną do Wrocławia. - Odpowiedział bez chwili zastanowienia, po czym ujął moją dłoń.
- Nie żartuj. Przecież to rodzinne święta, nie będę wam ich psuć. - Zabrałam rękę z dłoni Maćka i przycisnęłam ją do brzucha. Nie mogłam się skupić, gdy atakujący mnie dotykał. I tak ledwo zbierałam myśli, kiedy na mnie patrzył.
- Mówię serio. - Złapał mnie za ręce, podniósł, po czym mocno przytulił. Położył głowę na moim ramieniu. Musiała to być dla niego niewygodna pozycja. Nie wyprostował się jednak, tylko obrócił głowę tak, że jego usta dotykały mojego ucha. Starałam się opanować nierówny i przyśpieszony oddech, jednak nad galopującym sercem nie mogłam zapanować. Rozpłynęłam się całkowicie, kiedy wyszeptał mi do ucha:
- Hej, Kotku spędźmy wspólnie święta. Ja będę zachwycony, a ty będziesz wniebowzięta. - Zamruczał w melodię znanej piosenki. Wtedy w moich myślach pojawiła się wizja. Szłam z Maćkiem za rękę brzegiem morza. Ciepłe, morskie fale moczyły nam stopy, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi. Byliśmy zajęci tylko sobą. W tamtym momencie wszystko zrozumiałam. Wiedziałam już czemu moje serce przyśpieszało na jego widok. Wiedziałam, czemu nie mogłam zaczerpnąć tchu, kiedy patrzył swoimi pięknymi, brązowymi oczami prosto w moje. Wiedziałam, czemu nawet gdyby cały świat się palił, w jego ramionach czułabym się bezpiecznie. Czemu, kiedy mnie dotykał przez moje mięśnie przechodził przyjemny dreszcz, a kości rozpuszczały się z rozkoszy. Nie traktowałam go jak przyjaciela, tylko jak kogoś więcej. Kochałam go. W tamtym momencie zrozumiałam, że kocham go ponad życie, że dla niego mogłabym zrobić wszystko. Maciek wyprostował się. Nie mogłam oderwać wzroku od jego przerażająco pięknych oczu. Jednak moją uwagę coraz mocniej przykuwały jego usta. Serce mi stanęło, kiedy Maciek złapał mnie za brodę i przysunął do siebie. Czyżby domyślił się co teraz mam w głowie? Wiedział, że teraz moim największym marzeniem jest poczuć jego wargi na swoich? Wiedział, że najchętniej ukryłabym się w jego ramionach przed całym złem tego świata? Że chciałam mu coś powiedzieć? Dwa najpiękniejsze słowa na świecie jakimi były "KOCHAM CIĘ"? Dreszcze przechodzący po moim kręgosłupie dał mi do zrozumienia, że Maciek znowu mnie dotknął. Jego dłoń spoczywała teraz na moich plecach, druga ciągle trzymała moją brodę. Atakujący chyba coś powiedział, lecz tyle bodźców sprawiło, że jego słowa nie dotarły do moich uszu, albo też mózg je zlekceważył. Wyczekujący wzrok wskazywał na to, że Maciek zadał mi jakieś pytanie.
- Tak. - Odpowiedziałam odruchowo. - A o co pytałeś? - Muzaj się zaśmiał.
- Pojedziesz ze mną na wigilię?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
MEGGIE K - REAKTYWACJA
Powróciłam. Po długim czasie. Zdecydowanie za długim. Nawaliłam. Przepraszam. Jednak nie miałam żadnego pomysłu na jakiekolwiek zdanie w tym rozdziale przez wiele dni. Nałożyło się też wiele spraw, o których nie chciałabym mówić. Teraz jednak wygląda na to, że wszystko zaczyna się układać i to lepiej niż sobie wymarzyłam! Dlatego też kontynuowanie bloga zależy tylko i wyłącznie od Was. Jeśli tylko będziecie chcieli nadal czytać przygody Magdy i Maćka będzie to dla mnie motywacja i "kopniak" do pisania kolejnych rozdziałów :)
Czekam na Wasze opinie :D
Pozdrawiam :*