sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 37



Jednak bycie sławnym się opłaca. Parę autografów zawodników Skry i mogę leżeć w domu. Niestety z podłączoną kroplówką. W końcu anemia i odwodnienie to nie błahostka.
- Ile razy mam ci powtarzać, że masz leżeć? – Maciek wychylił się z kuchni. Zwolnił się z treningu i właśnie przygotowywał dla naszej trójki obiad.
- Oj, dobrze. – Usiadłam przy stole. – A Karollo kiedy będzie? – Spytałam zmieniając temat.
- Zaraz powinien być. Odpowiedział Muzaj. W tym samym momencie ktoś zaczął pukać, a wręcz walić do drzwi. – Nie waż się wstawać. – Spojrzał na mnie i pomaszerował w kierunku wyjścia. Za drzwiami stał przemoczony Zati.
- Błagam, ratujcie mnie. – Powiedział przerażony Libero, po czym prześlizgnął się do kuchni.
- Co się stało? – Spytałam w odpowiedzi słysząc czyjeś ciężkie kroki na schodach, a po chwili słowa:
- Pawełku, gdzie jesteś? – Przesadnie słodki, aczkolwiek znajomy głos stawał się coraz głośniejszy. Przeszukałam wszystkie swoje wspomnienia, ale nie mogłam skojarzyć głosu z twarzą jego właściciela. Moment później zagadka została rozwiązana.
- Krzysiek? – Mieliśmy z Maćkiem taką samą, zdziwioną minę.
- Tak mi dali na chrzcie, a co? – Spytał retorycznie wypatrując Pawła. – Nie chowacie tu gdzieś przypadkiem Zatiego? – Uśmiechnął się szeroko.
- To zależy od tego o co chodzi. – Odwzajemniłam uśmiech.
- No więc… - Zaczął Igła, lecz po chwili przerwał i patrzył na mnie z przerażeniem. – Co to jest? – Wskazał dłonią na stojak znajdujący się koło mnie.
- Oj Krzysiu nie wiesz? Przecież to kroplówka. – Jak zawsze podeszłam tego z dystansem.
- Ale czemu ty ją masz? – Dopytywał się. – I czemu ja nic o tym nie wiem? – Wspólnie z Maćkiem opowiedzieliśmy Igle całą historię z Bartmanem, ze zniknięciem Maćka i moją chorobą. – To się porobiło… - Podsumował wszystko Ignaczak.
- To teraz ty się tłumacz. Co cię do nas sprowadza? – Spytał Maciek, po czym pobiegł do kuchni, gdyż coś zaczęło się przypalać.
- Jestem tutaj w takiej sprawie, przypominam o zabawie. – Wyszczerzył się. – Oczywiście pamiętacie, że organizuję Sylwka? – Kiwnęłam twierdząco głową. – Tak więc macie przyjechać zacnego ostatniego dnia grudnia o osiemnastej pod mój domek. A dalej już ja wszystkim pokieruje. – Potarł dłonie o siebie. – Oczywiście będziesz mogła?
- Dla ciebie Krzysiu zawsze. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Może zjesz z nami obiad? – Pokiwał przecząco głową. – A ty Zati? – Zwróciłam się do libero.
- Ja bardzo chętnie. – Wyszedł z kuchni nadal cały mokry. – Jeśli tylko obronicie mnie przed Igłą. – Wskazał ruchem głowy na drugiego libero.
- Przecież to tylko bitwa na śnieżki. – Przewrócił oczami. – Trzeba się szybciej ruszać Zati. – Zaśmiał się leciutko.
- Skąd ty się tu w ogóle Krzysiu wziąłeś? – Spytał zaciekawiony Muzaj niosąc talerz z gorącym rosołem na stół.
- Jedziemy na mecz do Gdańska i wymusiłem, żebyśmy się na chwilę tutaj zatrzymali. – Powiedział zadowolony Ignaczak. – Taki chytry plan sobie obmyśliłem. Ale teraz muszę już lecieć. Zdrowiej Mała i widzimy się na sylwestrze. – Pół minuty później w naszym mieszkaniu został już tylko jeden libero.
- To co? Jemy? – Rzucił Paweł i wszyscy zabraliśmy się za jedzenie, a minutę później dołączył do nas Kłos.

Po obiedzie, kiedy chłopcy już trochę odpoczęli, zaczęli zbierać się na siłownię. Karol oczywiście biegał po całym domu szukając swoich rzeczy.
- Myślisz, że on kiedyś wydorośleje? – Spytałam siedzącego obok mnie Maćka, który również przyglądał się środkowemu.
- Karol? Nigdy w życiu. – Pokiwał głową i odwrócił się w moją stronę. – O kurcze, kroplówka ci się kończy.
- Spokojnie, za godzinę ma przyjść pielęgniarka, żeby ją wymienić. – Wzdrygnęłam się na samą myśl o wrednej pielęgniarce, której bardzo nie podobało się, że musi do mnie przyjeżdżać. – Sam tak przecież załatwiłeś.
- Jeeeeest! – Krzyk Kłosa rozległ się na całe mieszkanie. Po chwili wychylił się z łazienki. – Dobra gołąbeczki, jestem gotowy. Czekam w samochodzie. – Oznajmił i wyszedł.
- Ja też uciekam. Uważaj na siebie. – Pocałował mnie w czoło i również opuścił mieszkanie.
- I co ja mam teraz sama robić? – Spytałam sama siebie i opadłam na kanapę. Odłączyłam kroplówkę, która się skończyła, żeby powietrze nie dostało się do krwiobiegu. Korzystając z chwili wolności pomaszerowałam do kuchni i zaczęłam przeglądać wszystkie szafki. Nie znalazłam nic, co mogłoby nadawać się na kolację. Postanowiłam więc przejść się do sklepu. Przecież wolny spacer dobrze mi zrobi. Ubrałam się, doprowadziłam moje włosy do porządku i lekko umalowałam, aby zakryć wory pod oczami. Zgarnęłam torebkę ze stołu i wyszłam z mieszkania. Wolnym krokiem szłam w kierunku najbliższego sklepy rozmyślając nad swoim życiem. Było już przecież beznadziejnie, a jest lepiej niż mogłam sobie wymarzyć. Może z wyjątkiem mojej choroby. Moje rozmyślania przerwał głośny płacz jakiegoś dziecka i krzyk mężczyzny. Skierowałam się w tamtą stronę, a krzyki stawały się coraz głośniejsze.
- Uspokój się gówniarzu! Do cholery jasnej nie słyszysz co mówię?! – Krzyczał mężczyzna, po czym szarpnął chłopczyka za ramię.
- Co pan robi? Proszę zostawić to dziecko. – Podeszłam do nich starając się załagodzić całą sytuację.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy gówniaro. – Powiedział i znów odwrócił się do chłopczyka. – Zamknij się wreszcie! – Szarpnął dziecko, a ono przewróciło się na chodnik.
- Niech pan przestanie! Co ten chłopczyk panu zrobił? Przecież to jeszcze dziecko! – Nie mogłam patrzeć na cierpienie tego chłopca.
- Możesz się wreszcie odwalić?! Wiem co robię. – Odwrócił się do czterolatka i złożył dłoń w pięść. Odruchowo wbiegłam między mężczyznę a dziecko. – Co ty robisz?! – Zdziwił się widząc mnie przed sobą. – Odsuń się do cholery!
- A uderzy pan to dziecko? – Nie odpowiedział jednak wściekłość w jego oczach mówiła, że tak.
- Odsuń się, bo zrobię to siłą. – Jego złość była coraz bardziej widoczna, a dłoń nadal zaciśnięta w pięść zaczęła się trząść.
- Nie odsunę się. Nie pozwolę, żeby pan skrzywdził to dziecko. – Byłam zdeterminowana.
- Pożałujesz tego. – Powiedział, a po chwili poczułam ból i pieczenie w okolicy lewego oka. Odruchowo przyłożyłam do tego miejsca swoją lewą dłoń, przez co straciłam równowagę i upadłam na chodnik.
- Młodszy aspirant Krzysztof Malinowski. – Usłyszałam niski, męski głos nad sobą. – Co się tutaj dzieje? – Podniosłam się i opowiadać całą sytuację. Mężczyzna wszystkiego się wypierał, jednak policjant widząc zapłakane dziecko i moje spuchnięte oko uwierzył mi. – Będzie pani musiała złożyć oficjalne oskarżenie. Zapraszam na komendę. – Wskazał na stojący nieopodal radiowóz.
- Niestety teraz nie mogę, zaraz muszę wracać do domu. – Podniosłam do góry moją prawą dłoń, w której znajdował się wenflon. 
- Rozumiem. Proszę więc jak najszybciej zgłosić się na posterunek. – Odwrócił się do mężczyzny. – A pana będziemy mogli zamknąć na 48. Chłopczyk pojedzie do pogotowia opiekuńczego. - Podszedł do dziecka i kucnął. – Jak masz na imię?
- Marcin. – Odpowiedział chłopiec.
- Pojedziesz z nami, dobrze? – Policjant wziął czterolatka za rękę. – Pana również zapraszam do radiowozu.
- Znajdę cię suko. Znajdę i zniszczę. – Mężczyzna spojrzał na mnie wściekle, po czym wsiadł do samochodu. Po chwili odjechali. Cały czas trzymając lewą rękę przy oku wróciłam do domu.

Pielęgniarka nie zwróciła uwagi na zimny okład przyłożony do mojego lewego oka. Założyła nową kroplówkę, oznajmiła, że jutro mam zgłosić się na kontrolne badania i bez słowa pożegnania wyszła. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Oko zsiniało, a opuchlizna była tak duża, że nie mogłam go otworzyć. Westchnęłam tylko i przyłożyłam lód do oka, po czym wróciłam na kanapę. Godzinę później chłopcy wrócili z treningu.
- Jesteśmy! – Krzyknął Maciek wchodząc do mieszkania. Spojrzał na mnie i błyskawicznie do mnie podbiegł po drodze zrzucając z ramienia swoją torbę treningową. – Matko kochana, co ci się stało? – Kucnął przy mnie i delikatnie odsunął woreczek z lodem. – Kto ci to zrobił?
- Matko z ojcem, coś ty robiła jak nas nie było? – Podbiegł do nas równie mocno przerażony Kłos. Opowiedziałam im całą historię.
- Tak więc nie ma się czym przejmować, nie weszłam do żadnego gangu. – Zaśmiałam się leciutko.
- To nie jest śmieszne. – Sprzeciwił się Muzaj. – Jutro jedziemy do lekarza. I chyba będę musiał zrezygnować z niedzielnego meczu w Jastrzębiu.
- Co?! – Krzyknęłam zdziwiona. – Nie ma mowy! Jesteś w świetnej formie, musisz jechać. – Spojrzałam mu prosto w oczy. W te piękne, hipnotyzujące oczy.
- A jeśli znowu ci się coś stanie? Nie wybaczyłbym sobie tego. – Spuścił wzrok. – Tobą trzeba się zajmować jak dzieckiem. – Westchnął głośno.
- Nic na to nie poradzę, że mam takiego pecha. – Uśmiechnęłam się słodko. – Karollo, co ty taki cichy dzisiaj? – Zwróciłam się do środkowego.
- Zmęczony jestem. Dobranoc. – Odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego pokoju. – I radzę wam to samo, bo mam strasznie płytki sen! – Krzyknął jeszcze.
- Oczywiście! – Odkrzyknęliśmy oboje.
- To ja lecę pod prysznic, a ty kładź się spać. – Pocałował mnie w czoło. – Dobranoc moja mała Obrończynio.
- Dobranoc. – Odpowiedziałam, po czym położyłam się na łóżko i błyskawicznie zasnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powróciłam. Mam nadzieję, że ktoś będzie to jeszcze czytał. Postaram się być regularna i wrzucać rozdziały co dwa tygodnie. Mam nadzieję, że pech opuści chociaż to opowiadanie i Internet nie będzie miał tempa zdechłego żółwia, jak ma to miejsce teraz. Jeszcze raz przepraszam za moją długą nieobecność. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Pozdrawiam :*