wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 38

Minęło parę dni. Chłopcy właśnie szykowali się na wyjazd do Jastrzębia, oczywiście biegając po całym mieszkaniu w poszukiwaniu zagubionych rzeczy. Siedziałam przy stole w kuchni i obserwowałam siatkarzy popijając herbatę z sokiem malinowym z uśmiechem na ustach. Wyjrzałam przez okno. Zima całkowicie opanowała cały kraj. Wszystko było pokryte puchatą, błyszczącą w słońcu bielą. Tylko szron na oknach wskazywał, że na zewnątrz nie jest tak przyjemnie jakby się wydawało.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Spytał Maciek, który jako pierwszy poradził sobie z pakowaniem się na mecz. - Chyba nie kombinujesz nic podczas naszej nieobecności? - Zaśmiał się na myśl o mojej ostatniej przygodzie. Po podbitym oku została już tylko żółta, blednąca poświata.
- Nic nie kombinuję. - Odwzajemniłam uśmiech. - Myślę, że w tym roku w końcu będą białe święta. - Odstawiłam kubek na stół i podniosłam się z krzesła.
- A dokąd to się pani wybiera? - Muzaj stał naprzeciwko mnie z groźną miną i dłońmi opartymi na bokach. - Przecież wiesz, że musisz na siebie uważać.
- Tak, tak wiem. - Przewróciłam oczami. - Ale przecież badania mam już dobre, więc mogę chyba się ruszać prawda? - Spytałam z lekkim zażenowaniem.
- Maciek znowu zachowuje się jak młoda, nadopiekuńcza mamusia? - W kuchni niespodziewanie pojawił się Kłos. Nie czekając na moją odpowiedź zadał kolejne pytanie. - Mam to załatwić? - Kiwnęłam głową na znak twierdzącej odpowiedzi. Moment później dłoń środkowego uderzyła w głowę atakującego.
- Aua!!! - Wykrzyknął Maciek. - A to za co? - Masował obolałe miejsce patrząc gniewnie na Karola.
- Żebyś się ogarnął. - Karollo posłał mu najszerszy uśmiech jaki do tej pory widziałam. - Gotowy? - Spytał i skrzyżował ręce na piersi.
- Chwila. - Odparł atakujący i odwrócił się w moją stronę. - Na pewno nie chcesz jechać z nami? - Jego duże, brązowe oczy patrzyły wyczekująco w moje. Nadal pod wpływem jego wzroku czułam, że moje kości się rozpuszczają, a po ciele przechodzi dreszcz. Nie umiałam nad tym zapanować.
- Przecież nie jestem w sztabie. - Na całe szczęście dreszcz nie dotarł do moich strun głosowych i mój głos brzmiał normalnie. - A poza tym przecież mam opiekować się małym Wlazłym. W końcu to moja praca. - Posłałam Muzajowi szeroki uśmiech.
- Skoro tak to uważaj na siebie. - Przytulił mnie mocno. Pewnie powinnam czuć się dziwnie, gdyż moje czoło ledwo sięgało do klatki piersiowej siatkarza. Jednak po takim czasie już się przyzwyczaiłam.
- I błagam, nie wpakuj się w jakieś tarapaty. - Pocałował mnie w czubek głowy. - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać. - Przewróciłam tylko oczami. - Obiecaj, bo cię nie puszczę i zabiorę ze sobą do Jastrzębia.
- Ej, to jest szantaż! - Próbowałam skrzyżować ręce na piersi w geście protestu, jednak uścisk siatkarza był tak mocny, że nie mogłam się ruszyć. W końcu, po paru próbach, poddałam się. - Dobrze, obiecuję. - Maciek od razu mnie puścił uśmiechnięty od ucha do ucha.
- No moje robaczki, chyba musicie się w końcu od siebie odkleić. - Po raz kolejny Karol niespodziewanie pojawił się w pomieszczeniu. Miał na sobie klubowy dres, taki sam jak Muzaj, i opierał się o pokaźną walizkę. - Prawie wszyscy są już na miejscu. - Podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. - Trzymaj się, Młoda. - Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- To się chyba musimy pożegnać. - Zbliżył się do mnie. - Trzymaj za nas kciuki. - Pocałował mnie w policzek. - I pamiętaj, co mi obiecałaś. - Uśmiechnął się.
- Oczywiście, że będę. W końcu jesteście moją ukochaną drużyną. - Spojrzał na mnie wyczekująco. Nie na tą odpowiedź liczył. - Pamiętam. - Powiedziałam w końcu. Zadowolony atakujący odsunął się ode mnie, chwycił torbę i podszedł do Karola nadal stojącego w progu.
- Co to za romanse? - Spytał zaciekawiony środkowy. Odpowiedzi jednak nie usłyszałam, gdyż siatkarze zniknęli za drzwiami. Zalała mnie fala myśli, gdzie większą ich część zajmował Maciek i moje reakcje na jego towarzystwo. Jednak nie trwała ona długo, gdyż Paulina przyprowadziła małego Arka pod moją opiekę.

***
Zalewałem właśnie kawę wrzątkiem i zastanawiałem się nad pewną sprawą, która od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju. Wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić, jednak miałem świadomość, że sam sobie nie poradzę. Postanowiłem wezwać posiłki. Zgłodniałem na same słowo posiłek. Miałem ochotę na wielkiego kurczaka w piwie z ... stop! Teraz jest coś ważniejszego do zrobienia. Wybrałem numer i po chwili po drugiej stronie ktoś odezwał się lekko zachrypniętym głosem używając tradycyjnego "hallo". Od razu zamieniłem się w tajnego agenta.
- Odpowiadaj tylko tak lub nie. Możesz rozmawiać? - Po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi pytałem dalej. - Masz obok siebie kogoś zaufanego, kto mógłby nam pomóc? - Kolejna twierdząca odpowiedź. - Świetnie! - Zaklaskałem w dłonie zapominając, że rozmawiam przez telefon, więc szybko przyłożyłem aparat z powrotem do ucha. - Sprawa jest poważna. Rozpoczynamy akcję o nazwie "Sylwester". Zwerbuj jakiś dwóch albo lepiej trzech zaufanych kumpli. A mój plan wygląda tak...

***
Z niecierpliwością czekałam na przyjazd chłopaków. Razem ze mną pod halą czekały dziewczyny, narzeczone, żony i całe rodziny siatkarzy oraz członków sztabu szkoleniowego. Mróz na zewnątrz sprawiał, że wszyscy mieli lekko zaczerwienione policzki. Cieszyło mnie to, gdyż dzięki temu moja blada twarz została ukryta i nikt mnie o nic nie pytał. Z odwodnienia udało mi się wyjść, jednak anemia to piekielne choróbstwo i uczepiło się mnie jak rzep psiego ogona. Dlatego też ubranie, które na sobie miałam, wisiało na mnie jak na wieszaku. Na szczęście gruba, puchowa kurtka ukrywała to wszystko. Po paru chwilach zajechał bełchatowski autobus. Siatkarze po kolei wysiadali z pojazdu i od razu trafiali w ramiona ukochanych. Nerwowo rozglądałam się za Maćkiem. Podczas meczu krzywo zeskoczył i musiał wcześniej zejść z boiska. Nie mogłam się do niego dodzwonić, więc cała w nerwach czekałam na atakującego. Mózg podsyłał mi same negatywne wizje. Coraz bardziej wierzyłam w myśl, że zaraz zobaczę Muzaja wychodzącego z autokaru o kulach z nogą w gipsie. Przeraziłam się i jeszcze bardziej nerwowo zaczęłam rozglądać się za atakującym.
- Kogo ty tak szukasz? Mam być zazdrosny? - Usłyszałam za sobą znajomy głos, a po moim kręgosłupie przeszedł przyjemny dreszcz. Bez zawahania wskoczyłam w ramiona Maćka.
- Ciebie szukałam, Wariacie. - Zachichotałam. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Zupełnie jakby czas się zatrzymał.
- Słoneczka wy moje. - Usłyszeliśmy obok siebie Karola. Błyskawicznie się od siebie odsunęliśmy. Kłos tylko się zaśmiał. - Nie czekajcie na mnie. Idę do Oli, a jutro rano jedziemy do Warszawy. Chciałbym więc życzyć wam spokojnych i wesołych świąt. Mam nadzieję, że Św. Mikołaj was odwiedzi. - Posłał nam szeroki uśmiech. - Wolałbym jednak, żebyście sami sobie zrobili najlepszy prezent świąteczny dla wszystkich. - Zrobił tajemniczą minę. Złożyliśmy mu z Maćkiem życzenia i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
- Wiesz o co mu chodziło? - Pokiwałam przecząco głową i pogrążyłam się w myślach. Jutro wigilia. I co ja ze sobą zrobię? Do rodziny przecież nie wrócę. Rozmyślanie tak zajęło mi głowę, że nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do mieszkania.
- Hallo, ziemia do Magdy! - Krzyknął mi do ucha Muzaj. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana.
- O co chodzi? - Spytałam, a Maciek tylko się zaśmiał. Nie wiedziałam co go tak rozbawiło.
- Trzy razy pytałem się czy chcesz herbatę, ale mi nie odpowiedziałaś. - Przysunął się do mnie. - Nad czym tak myślisz?
- Nad świętami... - Westchnęłam. - Przecież nie mam gdzie się podziać, a jutro wigilia.
- Pojedź ze mną do Wrocławia. - Odpowiedział bez chwili zastanowienia, po czym ujął moją dłoń.
- Nie żartuj. Przecież to rodzinne święta, nie będę wam ich psuć. - Zabrałam rękę z dłoni Maćka i przycisnęłam ją do brzucha. Nie mogłam się skupić, gdy atakujący mnie dotykał. I tak ledwo zbierałam myśli, kiedy na mnie patrzył.
- Mówię serio. - Złapał mnie za ręce, podniósł, po czym mocno przytulił. Położył głowę na moim ramieniu. Musiała to być dla niego niewygodna pozycja. Nie wyprostował się jednak, tylko obrócił głowę tak, że jego usta dotykały mojego ucha. Starałam się opanować nierówny i przyśpieszony oddech, jednak nad galopującym sercem nie mogłam zapanować. Rozpłynęłam się całkowicie, kiedy wyszeptał mi do ucha:
- Hej, Kotku spędźmy wspólnie święta. Ja będę zachwycony, a ty będziesz wniebowzięta. - Zamruczał w melodię znanej piosenki. Wtedy w moich myślach pojawiła się wizja. Szłam z Maćkiem za rękę brzegiem morza. Ciepłe, morskie fale moczyły nam stopy, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi. Byliśmy zajęci tylko sobą. W tamtym momencie wszystko zrozumiałam. Wiedziałam już czemu moje serce przyśpieszało na jego widok. Wiedziałam, czemu nie mogłam zaczerpnąć tchu, kiedy patrzył swoimi pięknymi, brązowymi oczami prosto w moje. Wiedziałam, czemu nawet gdyby cały świat się palił, w jego ramionach czułabym się bezpiecznie. Czemu, kiedy mnie dotykał przez moje mięśnie przechodził przyjemny dreszcz, a kości rozpuszczały się z rozkoszy. Nie traktowałam go jak przyjaciela, tylko jak kogoś więcej. Kochałam go. W tamtym momencie zrozumiałam, że kocham go ponad życie, że dla niego mogłabym zrobić wszystko. Maciek wyprostował się. Nie mogłam oderwać wzroku od jego przerażająco pięknych oczu. Jednak moją uwagę coraz mocniej przykuwały jego usta. Serce mi stanęło, kiedy Maciek złapał mnie za brodę i przysunął do siebie. Czyżby domyślił się co teraz mam w głowie? Wiedział, że teraz moim największym marzeniem jest poczuć jego wargi na swoich? Wiedział, że najchętniej ukryłabym się w jego ramionach przed całym złem tego świata? Że chciałam mu coś powiedzieć? Dwa najpiękniejsze słowa na świecie jakimi były "KOCHAM CIĘ"? Dreszcze przechodzący po moim kręgosłupie dał mi do zrozumienia, że Maciek znowu mnie dotknął. Jego dłoń spoczywała teraz na moich plecach, druga ciągle trzymała moją brodę. Atakujący chyba coś powiedział, lecz tyle bodźców sprawiło, że jego słowa nie dotarły do moich uszu, albo też mózg je zlekceważył. Wyczekujący wzrok wskazywał na to, że Maciek zadał mi jakieś pytanie.
- Tak. - Odpowiedziałam odruchowo. - A o co pytałeś? - Muzaj się zaśmiał.
- Pojedziesz ze mną na wigilię?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
MEGGIE K - REAKTYWACJA
Powróciłam. Po długim czasie. Zdecydowanie za długim. Nawaliłam. Przepraszam. Jednak nie miałam żadnego pomysłu na jakiekolwiek zdanie w tym rozdziale przez wiele dni. Nałożyło się też wiele spraw, o których nie chciałabym mówić. Teraz jednak wygląda na to, że wszystko zaczyna się układać i to lepiej niż sobie wymarzyłam! Dlatego też kontynuowanie bloga zależy tylko i wyłącznie od Was. Jeśli tylko będziecie chcieli nadal czytać przygody Magdy i Maćka będzie to dla mnie motywacja i "kopniak" do pisania kolejnych rozdziałów :)
Czekam na Wasze opinie :D
Pozdrawiam :*

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 37



Jednak bycie sławnym się opłaca. Parę autografów zawodników Skry i mogę leżeć w domu. Niestety z podłączoną kroplówką. W końcu anemia i odwodnienie to nie błahostka.
- Ile razy mam ci powtarzać, że masz leżeć? – Maciek wychylił się z kuchni. Zwolnił się z treningu i właśnie przygotowywał dla naszej trójki obiad.
- Oj, dobrze. – Usiadłam przy stole. – A Karollo kiedy będzie? – Spytałam zmieniając temat.
- Zaraz powinien być. Odpowiedział Muzaj. W tym samym momencie ktoś zaczął pukać, a wręcz walić do drzwi. – Nie waż się wstawać. – Spojrzał na mnie i pomaszerował w kierunku wyjścia. Za drzwiami stał przemoczony Zati.
- Błagam, ratujcie mnie. – Powiedział przerażony Libero, po czym prześlizgnął się do kuchni.
- Co się stało? – Spytałam w odpowiedzi słysząc czyjeś ciężkie kroki na schodach, a po chwili słowa:
- Pawełku, gdzie jesteś? – Przesadnie słodki, aczkolwiek znajomy głos stawał się coraz głośniejszy. Przeszukałam wszystkie swoje wspomnienia, ale nie mogłam skojarzyć głosu z twarzą jego właściciela. Moment później zagadka została rozwiązana.
- Krzysiek? – Mieliśmy z Maćkiem taką samą, zdziwioną minę.
- Tak mi dali na chrzcie, a co? – Spytał retorycznie wypatrując Pawła. – Nie chowacie tu gdzieś przypadkiem Zatiego? – Uśmiechnął się szeroko.
- To zależy od tego o co chodzi. – Odwzajemniłam uśmiech.
- No więc… - Zaczął Igła, lecz po chwili przerwał i patrzył na mnie z przerażeniem. – Co to jest? – Wskazał dłonią na stojak znajdujący się koło mnie.
- Oj Krzysiu nie wiesz? Przecież to kroplówka. – Jak zawsze podeszłam tego z dystansem.
- Ale czemu ty ją masz? – Dopytywał się. – I czemu ja nic o tym nie wiem? – Wspólnie z Maćkiem opowiedzieliśmy Igle całą historię z Bartmanem, ze zniknięciem Maćka i moją chorobą. – To się porobiło… - Podsumował wszystko Ignaczak.
- To teraz ty się tłumacz. Co cię do nas sprowadza? – Spytał Maciek, po czym pobiegł do kuchni, gdyż coś zaczęło się przypalać.
- Jestem tutaj w takiej sprawie, przypominam o zabawie. – Wyszczerzył się. – Oczywiście pamiętacie, że organizuję Sylwka? – Kiwnęłam twierdząco głową. – Tak więc macie przyjechać zacnego ostatniego dnia grudnia o osiemnastej pod mój domek. A dalej już ja wszystkim pokieruje. – Potarł dłonie o siebie. – Oczywiście będziesz mogła?
- Dla ciebie Krzysiu zawsze. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Może zjesz z nami obiad? – Pokiwał przecząco głową. – A ty Zati? – Zwróciłam się do libero.
- Ja bardzo chętnie. – Wyszedł z kuchni nadal cały mokry. – Jeśli tylko obronicie mnie przed Igłą. – Wskazał ruchem głowy na drugiego libero.
- Przecież to tylko bitwa na śnieżki. – Przewrócił oczami. – Trzeba się szybciej ruszać Zati. – Zaśmiał się leciutko.
- Skąd ty się tu w ogóle Krzysiu wziąłeś? – Spytał zaciekawiony Muzaj niosąc talerz z gorącym rosołem na stół.
- Jedziemy na mecz do Gdańska i wymusiłem, żebyśmy się na chwilę tutaj zatrzymali. – Powiedział zadowolony Ignaczak. – Taki chytry plan sobie obmyśliłem. Ale teraz muszę już lecieć. Zdrowiej Mała i widzimy się na sylwestrze. – Pół minuty później w naszym mieszkaniu został już tylko jeden libero.
- To co? Jemy? – Rzucił Paweł i wszyscy zabraliśmy się za jedzenie, a minutę później dołączył do nas Kłos.

Po obiedzie, kiedy chłopcy już trochę odpoczęli, zaczęli zbierać się na siłownię. Karol oczywiście biegał po całym domu szukając swoich rzeczy.
- Myślisz, że on kiedyś wydorośleje? – Spytałam siedzącego obok mnie Maćka, który również przyglądał się środkowemu.
- Karol? Nigdy w życiu. – Pokiwał głową i odwrócił się w moją stronę. – O kurcze, kroplówka ci się kończy.
- Spokojnie, za godzinę ma przyjść pielęgniarka, żeby ją wymienić. – Wzdrygnęłam się na samą myśl o wrednej pielęgniarce, której bardzo nie podobało się, że musi do mnie przyjeżdżać. – Sam tak przecież załatwiłeś.
- Jeeeeest! – Krzyk Kłosa rozległ się na całe mieszkanie. Po chwili wychylił się z łazienki. – Dobra gołąbeczki, jestem gotowy. Czekam w samochodzie. – Oznajmił i wyszedł.
- Ja też uciekam. Uważaj na siebie. – Pocałował mnie w czoło i również opuścił mieszkanie.
- I co ja mam teraz sama robić? – Spytałam sama siebie i opadłam na kanapę. Odłączyłam kroplówkę, która się skończyła, żeby powietrze nie dostało się do krwiobiegu. Korzystając z chwili wolności pomaszerowałam do kuchni i zaczęłam przeglądać wszystkie szafki. Nie znalazłam nic, co mogłoby nadawać się na kolację. Postanowiłam więc przejść się do sklepu. Przecież wolny spacer dobrze mi zrobi. Ubrałam się, doprowadziłam moje włosy do porządku i lekko umalowałam, aby zakryć wory pod oczami. Zgarnęłam torebkę ze stołu i wyszłam z mieszkania. Wolnym krokiem szłam w kierunku najbliższego sklepy rozmyślając nad swoim życiem. Było już przecież beznadziejnie, a jest lepiej niż mogłam sobie wymarzyć. Może z wyjątkiem mojej choroby. Moje rozmyślania przerwał głośny płacz jakiegoś dziecka i krzyk mężczyzny. Skierowałam się w tamtą stronę, a krzyki stawały się coraz głośniejsze.
- Uspokój się gówniarzu! Do cholery jasnej nie słyszysz co mówię?! – Krzyczał mężczyzna, po czym szarpnął chłopczyka za ramię.
- Co pan robi? Proszę zostawić to dziecko. – Podeszłam do nich starając się załagodzić całą sytuację.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy gówniaro. – Powiedział i znów odwrócił się do chłopczyka. – Zamknij się wreszcie! – Szarpnął dziecko, a ono przewróciło się na chodnik.
- Niech pan przestanie! Co ten chłopczyk panu zrobił? Przecież to jeszcze dziecko! – Nie mogłam patrzeć na cierpienie tego chłopca.
- Możesz się wreszcie odwalić?! Wiem co robię. – Odwrócił się do czterolatka i złożył dłoń w pięść. Odruchowo wbiegłam między mężczyznę a dziecko. – Co ty robisz?! – Zdziwił się widząc mnie przed sobą. – Odsuń się do cholery!
- A uderzy pan to dziecko? – Nie odpowiedział jednak wściekłość w jego oczach mówiła, że tak.
- Odsuń się, bo zrobię to siłą. – Jego złość była coraz bardziej widoczna, a dłoń nadal zaciśnięta w pięść zaczęła się trząść.
- Nie odsunę się. Nie pozwolę, żeby pan skrzywdził to dziecko. – Byłam zdeterminowana.
- Pożałujesz tego. – Powiedział, a po chwili poczułam ból i pieczenie w okolicy lewego oka. Odruchowo przyłożyłam do tego miejsca swoją lewą dłoń, przez co straciłam równowagę i upadłam na chodnik.
- Młodszy aspirant Krzysztof Malinowski. – Usłyszałam niski, męski głos nad sobą. – Co się tutaj dzieje? – Podniosłam się i opowiadać całą sytuację. Mężczyzna wszystkiego się wypierał, jednak policjant widząc zapłakane dziecko i moje spuchnięte oko uwierzył mi. – Będzie pani musiała złożyć oficjalne oskarżenie. Zapraszam na komendę. – Wskazał na stojący nieopodal radiowóz.
- Niestety teraz nie mogę, zaraz muszę wracać do domu. – Podniosłam do góry moją prawą dłoń, w której znajdował się wenflon. 
- Rozumiem. Proszę więc jak najszybciej zgłosić się na posterunek. – Odwrócił się do mężczyzny. – A pana będziemy mogli zamknąć na 48. Chłopczyk pojedzie do pogotowia opiekuńczego. - Podszedł do dziecka i kucnął. – Jak masz na imię?
- Marcin. – Odpowiedział chłopiec.
- Pojedziesz z nami, dobrze? – Policjant wziął czterolatka za rękę. – Pana również zapraszam do radiowozu.
- Znajdę cię suko. Znajdę i zniszczę. – Mężczyzna spojrzał na mnie wściekle, po czym wsiadł do samochodu. Po chwili odjechali. Cały czas trzymając lewą rękę przy oku wróciłam do domu.

Pielęgniarka nie zwróciła uwagi na zimny okład przyłożony do mojego lewego oka. Założyła nową kroplówkę, oznajmiła, że jutro mam zgłosić się na kontrolne badania i bez słowa pożegnania wyszła. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Oko zsiniało, a opuchlizna była tak duża, że nie mogłam go otworzyć. Westchnęłam tylko i przyłożyłam lód do oka, po czym wróciłam na kanapę. Godzinę później chłopcy wrócili z treningu.
- Jesteśmy! – Krzyknął Maciek wchodząc do mieszkania. Spojrzał na mnie i błyskawicznie do mnie podbiegł po drodze zrzucając z ramienia swoją torbę treningową. – Matko kochana, co ci się stało? – Kucnął przy mnie i delikatnie odsunął woreczek z lodem. – Kto ci to zrobił?
- Matko z ojcem, coś ty robiła jak nas nie było? – Podbiegł do nas równie mocno przerażony Kłos. Opowiedziałam im całą historię.
- Tak więc nie ma się czym przejmować, nie weszłam do żadnego gangu. – Zaśmiałam się leciutko.
- To nie jest śmieszne. – Sprzeciwił się Muzaj. – Jutro jedziemy do lekarza. I chyba będę musiał zrezygnować z niedzielnego meczu w Jastrzębiu.
- Co?! – Krzyknęłam zdziwiona. – Nie ma mowy! Jesteś w świetnej formie, musisz jechać. – Spojrzałam mu prosto w oczy. W te piękne, hipnotyzujące oczy.
- A jeśli znowu ci się coś stanie? Nie wybaczyłbym sobie tego. – Spuścił wzrok. – Tobą trzeba się zajmować jak dzieckiem. – Westchnął głośno.
- Nic na to nie poradzę, że mam takiego pecha. – Uśmiechnęłam się słodko. – Karollo, co ty taki cichy dzisiaj? – Zwróciłam się do środkowego.
- Zmęczony jestem. Dobranoc. – Odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego pokoju. – I radzę wam to samo, bo mam strasznie płytki sen! – Krzyknął jeszcze.
- Oczywiście! – Odkrzyknęliśmy oboje.
- To ja lecę pod prysznic, a ty kładź się spać. – Pocałował mnie w czoło. – Dobranoc moja mała Obrończynio.
- Dobranoc. – Odpowiedziałam, po czym położyłam się na łóżko i błyskawicznie zasnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powróciłam. Mam nadzieję, że ktoś będzie to jeszcze czytał. Postaram się być regularna i wrzucać rozdziały co dwa tygodnie. Mam nadzieję, że pech opuści chociaż to opowiadanie i Internet nie będzie miał tempa zdechłego żółwia, jak ma to miejsce teraz. Jeszcze raz przepraszam za moją długą nieobecność. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Pozdrawiam :*

niedziela, 9 marca 2014

Problemy techniczne

Chciałam Was bardzo serdecznie przeprosić i mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale z powodu problemów technicznych (rozwalony dysk twardy komputera) rozdział pojawi się dopiero za około miesiąc. Przepraszam Was bardzo i mam nadzieję, że dalej będziecie to czytać ;) Pozdrawiam :*

wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 36

Obudził mnie docierający do moich nozdrzy zapach naleśników. Szybko wyskoczyłam z łóżka i pomaszerowałam do kuchni, gdzie przywitali mnie Karol i Maciek.
- Dzień dobry. Jak się spało? - Przywitał mnie Kłos w pięknym różowym fartuszku z patelnią w ręku.
- Dobrze, dziękuję. - Opowiedziałam, po czym szeroko ziewnęłam.
- No właśnie widzę. - Zaśmiał się środkowy. - Zapraszam do stołu. - Wskazał na niego ręką i podstawił mi pod nos talerz z pysznymi naleśnikami polanymi czekoladą.
- Ej.. A ja? - Zaczął dopytywać się atakujący. - Ja to niby nie zasłużyłem? - Zrobił obrażoną minkę.
- No nie wiem, zastanówmy się... - Kłos zrobił winę myśliciela. - Dobra, masz. - Również Maćkowi podał talerz z naleśnikami.
- To smacznego wszystkim życzę. - Powiedziałam i zaczęłam pałaszować śniadanie. Po paru kęsach jednak poczułam, że mój żołądek się buntuje. Błyskawicznie wstałam z krzesła, pobiegłam do łazienki, zamknęłam drzwi i pochyliłam się nad sedesem.
- Magda? - Maciek zapukał do drzwi. - Magda, co się dzieje? - Coraz mocniej zaczął uderzać w drzwi. - Cholera, Magda! Odpowiedz! - Nic jednak nie powiedziałam. Po chwili wycieńczona wyszłam z łazienki.
- Okej jest... - Powiedziałam słabym głosem.
- Nie jest okej, przecież widzę. - Złapał mnie za ramiona i zmusił do spojrzenia w oczy. - Madziu...
- Przecież mówiłam ci, że nie mogę jeść... - Przewróciłam oczami. - Jest naprawdę lepiej niż było, uwierz. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Widzę, że naprawdę muszę się za ciebie porządnie wziąć i przypilnować. - Kręcił z dezaprobatą głową ilustrując mnie od góry do dołu.
- Pozwalam. - Wtrącił się Kłos wychylając się z kuchni. - Tylko błagam, uważajcie, bo dzieci w tym wieku to trochę za wcześnie. - Pokiwał palcem wskazującym w naszą stronę.
- O czym ty człowieku mówisz? - Oboje spojrzeliśmy na środkowego zdziwieni.
- O niczym... Ehh wy sami jesteście jeszcze dziećmi i o niczym nie wiecie... Cóż, któregoś dnia będę musiał was uświadomić. - Schował się w kuchni. - O cholera! Spóźnię się na trening! Pa! - Krzyknął i błyskawicznie wybiegł z mieszkania.
- Wiesz o co mu chodziło? - Maciek spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie mam pojęcia. - Odparłam równie zdziwiona. - Ale to Karol, nie ma co się dziwić, że czasem mówi głupoty. - Zachichotałam, po czym po raz kolejny ziewnęłam.
- Dobra, szykuj się, bo przecież mamy chłopakom zrobić niespodziankę mą boską osobą. - Zaśmiał się i poszedł do swojego pokoju, a ja wróciłam do łazienki i wskoczyłam pod prysznic.

W cudownych humorach dotarliśmy pod halę. Trzymaliśmy się za ręce, gdyż chwilę wcześniej poślizgnęłam się na lodzie i gdyby nie Maciek, to bym leżała na śniegu. Puściliśmy jednak swoje dłonie przed samą salą. Uśmiechnęłam się na dźwięk odbijanych piłek. Chyba stęskniłam się za chłopakami, ich wygłupami. Maciek był jeszcze bardziej rozradowany. Oczy świeciły mu się jak małe żaróweczki. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami.
- To co? Wchodzimy? - Spojrzałam atakującemu prosto w oczy.
- Tak. - Westchnęłam głęboko zastanawiając się czy Karollo wszystkiego nie wygadał. Jednak zaskoczone miny chłopaków mówiły, że jednak nic nie wiedzieli o powrocie Maćka. Biedny Zati był tak zdziwiony, że nie zobaczył piłki lecącej w jego stronę i uderzyła go w głowę. Chyba nawet tego nie poczuł. Po chwili zamarcia wszyscy rzucili się na Muzaja. Bałam się, że zabraknie mu powietrza.
- Gdzieś ty się podziewał chłopie? Ładnie to tak drużynę zostawiać? - Zaczął z pretensjami Winiarski.
- Oj czepiasz się chłopaka. - Wtrącił się Pliński. - Nie widzisz jacy są z Magdą szczęśliwi? Pewnie ślub planował i tyle. - Skrzyżował ręce na piersi dumny ze swojego rozumowania.
- Aaa... - Dało się słyszeć chłopaków, którym wszystko składało się w całość. Ja z Maćkiem tylko pokręciliśmy rozbawieni głowami.
- Dobra chłopaki. - Oznajmił trener Nawrocki. - Wiem, że Maciek wrócił i to wielkie przeżycie, ale w niedzielę gramy z Jastrzębskim i wolałbym, żebyście byli w dobrej formie. - Skrzaki grzecznie weszły na boisko. - A ty co? - Spytał się stojącego Muzaja. - Do szatni się przebierać i trenować! - Maciek roześmiany od ucha do ucha pobiegł do szatni. - Chcesz też zagrać? - Skierował swoje pytanie do mnie. Pokiwałam jednak przecząco głową i szeroko ziewając pomaszerowałam na trybuny. Czułam na sobie wzrok chłopaków. Gdy się jednak odwróciłam udawali, że nic się nie robili. Usiadłam grzecznie na krzesełku. Po chwili Maciek wrócił na parkiet. Mocno go podziwiałam. Tydzień bez treningów, a z jego formy nic nie ubyło. Uśmiechałam się po każdym ataku Muzaja. Jednak wczorajsza, a właściwie dzisiejsza rozmowa dała mi mocno w kość, więc już po chwili głowa opadła mi na ramię, a moment później usnęłam.

***
Lewa noga, prawa, dostaw, wyskocz, zaatakuj. Jest! Znowu się udało i piłka po moim ataku trafiła idealnie w końcową linię.
- Maciuś, ty weź nie przesadzaj, bo jeszcze mnie z pierwszej szóstki wyrzucisz. - Mario poklepał mnie po plecach.
- Ups, poznałeś moje zamiary. - Zachichotałem leciutko odbijając dłonią piłkę, która leciała prosto w moją stronę. - Który to? - Zacząłem rozglądać się dookoła. Winiara zdradził niestety stłumiony chichot. - Zapłacisz mi za to! - Krzyknąłem i zacząłem gonić Miśka, który błyskawicznie znalazł się po drugiej stronie siatki. Już go prawie miałem, kiedy nagle się zatrzymał, a ja wbiegłem w bandy. - Co to miało być? - Spytałem lekko zdenerwowany.
- Ty lepiej patrz, co z Magdą. - Wskazał ruchem głowy na trybuny. Zobaczyłem Magdę siedzącą z zamkniętymi oczami. Tętno błyskawicznie mi podskoczyło i równie błyskawicznie podbiegłem do niej podbiegłem. Odetchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że tylko śpi.
- Uuu... To widzę, że ostro zabalowaliście w nocy, skoro Madzia usnęła na tych niewygodnych krzesełkach. - Skomentował całe zdarzenie Pliński.
- Oj co się im dziwisz? W końcu tydzień się nie widzieli. - Wtrącił się Bąkiewicz. - A ty jak się z żoną tyle nie widzisz to pewnie grzecznie idziecie spać? - Daniel nie odpowiedział, tylko lekko się zaczerwienił.
- Dobra Maciek i tak zaraz koniec treningu, więc możesz odwieźć Magdę do domu. - Powiedział trener Nawrocki. Delikatnie, żeby się nie obudziła wziąłem Magdę na ręce.
- Zaopiekuj się nią. - Powiedział mi Karol na ucho i podbiegł do chłopaków, którzy już wrócili do treningu.
- Jasne, że tak. - Uśmiechnąłem się i trzymając Magdę na rękach wyszedłem z sali. Po chwili jednak musiałem wrócić. - Pomoże mi ktoś? - Rozejrzałem się po sali. Podbiegł do mnie Zati. - Mógłbyś przykryć ją kurtką? - Paweł posłusznie wykonał polecenie. - Dzięki. - Posłałem mu szeroki uśmiech i wyszedłem z Magdą na rękach na parking.

Dzięki pomocy pani Hanki mieszkającej na przeciwko wniosłem Magdę do mieszkania. Zaniosłem ją do mojego pokoju i położyłem na łóżku. Nie mogłem się jednak od niej odsunąć, gdyż wczepiła swoje palce w moją koszulkę. Uśmiechnąłem się lekko i delikatnie wyjąłem moje ubranie z jej dłoni. Mocno wtuliła się w poduszkę. Wziąłem krzesło i usiadłem przypatrując się śpiącej Magdzie, która delikatnie się uśmiechała. Serce biło mi mocniej, gdy na nią patrzyłem, oddech mi przyśpieszał za każdym razem, gdy łapaliśmy kontakt wzrokowy. Gdy tuliła się w moje ramiona czułem, że nie potrzebuję nic więcej do szczęścia. Czułem, że ona jest całym moim światem. Krzyk Magdy przerwał moje rozmyślania.

*** 

Obudziłam się z krzykiem. Na szczęście nie byłam sama, obok mnie siedział Maciek i od razu mnie przytulił. - Spokojnie, wszystko w porządku. - Pocałował mnie w czoło. - To był tylko zły sen. - Nie zostawisz mnie już? - Spytałam ze łzami w oczach. - Oczywiście, że nie. - Głaskał moje plecy dłonią. Siedzieliśmy wtuleni w siebie dość długo, dopóki nie przerwał nam dzwoniący telefon. Muzaj poszedł go odebrać. Wrócił po chwili. - Szykuj się, twój lekarz chce cię jak najszybciej widzieć. Odebrał twoje wyniki badań. - Mocno się wystraszyłam, ale posłusznie zaczęłam się przebierać. Z mocno bijącym weszłam do szpitala. Lekarz od razu mnie zauważył. - Zapraszam do gabinetu. - Wskazał ręką na drzwi. Mocniej ścisnęłam dłoń Maćka i oboje weszliśmy za doktorem do gabinetu. - Proszę usiąść. - Posłusznie wykonaliśmy polecenie. - Niestety mam smutną wiadomość. Musi pani zostać na oddziale. - Nie. - Łzy napłynęły mi do oczu. Bałam się. - Maciek, zrób coś...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak, wiem. Nawaliłam. Ale tym razem to nie moja wina. Po prostu zerwał się jakiś kabel i od czwartku aż do teraz nie miałam internetu. A i tak ten internet chodzi jak ślimak -.- Miałam pomysł, żeby teraz, podczas ferii dodawać rozdziały co dwa dni, ale dopadła mnie choroba :( a z 40 stopniową gorączką nie da się pisać. Rozumiecie? Jak spędziliście walentynki? Samotnie jak ja? A może z ukochaną osobą? Jakieś niespodzianki? ;) Mam nadzieję, że mi wybaczycie i dalej będziecie to czytać :) Pozdrawiam :*

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 35

Ocknęłam się na kanapie przykryta kocem. Rozejrzałam się lekko zdezorientowana. Nie pamiętałam co się przed chwilą wydarzyło. Nagle usłyszałam jakiś szmer dobiegający z kuchni. Serce gwałtownie przyśpieszyło.
- Ka... Karol? - Spytałam osobę przebywającą w kuchni. Zrzuciłam z siebie koc. Mężczyzna wyszedł z kuchni trzymając szklankę wody, którą po chwili mi podał.
- Wypij, zrobi ci się lepiej. - Usiadł koło mnie na fotelu, a ja zszokowana patrzyłam na niego z szeroko otwartą buzią. Moment później odzyskałam zdolność mówienia.
- Co ty tutaj robisz? - Tętno błyskawicznie mi wzrosło, miałam ochotę wyrzucić go z mieszkania.
- Chciałem wszystko wytłumaczyć... - Spuścił wzrok i spróbował złapać mnie za rękę, jednak odsunęłam dłoń.
- Co chcesz wyjaśniać? To, że mnie okłamałeś? Że chciałeś mnie tylko przelecieć? - Mówiłam coraz głośniej, musiałam wykrzyczeć wszystko to, co myślę, nie mogłam się opanować.
- To nie tak. Ja naprawdę cię ko... - Przerwałam mu.
- Że mnie niby kochasz? - Wykpiłam go. - Wyjdź stąd, nie chcę tego słuchać. - Nikt nie poruszył się z miejsca. - Nie słyszałeś? Wynoś się! - Wskazałam ręką na drzwi.
- Ale Madziu... - Spojrzał na mnie błagalnie, jednak byłam nieugięta.
- Żadne Madziu. Wynoś się. Głuchy jesteś Bartman?! - Zaczęłam szybko i płytko oddychać, a podłoga zaczęła lekko wirować.
- Co się tutaj dzieje? - Nagle ktoś wszedł do mieszkania. Siatkarz zatrzymał się, gdy zobaczył mnie i Zbyszka. - O, widzę, że przeszkadzam. Przepraszam. - Zaczął opuszczać mieszkanie.
- Nie! Zostań, proszę. - Łzy napłynęły mi do oczu. - On już wychodzi. - Spojrzałam na Bartmana wymownie.
- Nigdzie nie idę, dopóki ci wszystkiego nie wyjaśnię. - Sprzeciwił się Zbyszek i skrzyżował ręce na piersi.
- Wypierdalaj, słyszysz?! - Krzyknęłam i po raz kolejny zaczęło mi się kręcić w głowie. - Bartman, proszę cię, idź stąd. - Powiedziałam prawie szeptem, nie miałam siły wydusić z siebie więcej. Cała energia jakby błyskawicznie wyparowała. - Zbyszek posłusznie opuścił mieszkanie. - Maciek... - Wstałam z łóżka, aby do niego podbiec, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa i po raz drugi dzisiejszego dnia straciłam przytomność.

- Maciek? - Spytałam zanim jeszcze otworzyłam oczy. Poczułam czyjąś dłoń w swojej.
- Jestem, spokojnie. - Zakreślał kciukiem kółka na mojej ręce. Otworzyłam oczy.
- Gdzie ty byłeś? - Spytałam Muzaja patrząc na niego rozradowana.
- Później ci wszystko wyjaśnię. Najpierw powiedz mi co z tobą. - Spojrzał pytająco i pogłaskał mnie po policzku.
- Nic, wszystko jest w porządku. - Spuściłam wzrok.
- W porządku? - Zdziwił się. - Nie było mnie tydzień, a ty nie dość, że dramatycznie schudłaś i wyglądasz jak chodząca śmierć, to jeszcze zemdlałaś na moich oczach! Więc powiedz mi co się dzieje... - Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem.
- Nic, naprawdę. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie będę się w to bawić. - Skrzyżował ręce na piersi. - Szykuj się, jedziemy do lekarza. - Wstał i zniknął w pokoju, aby po chwili wrócić z ubraniami w ręku. - Ubieraj się.
- Ale Maciek, to naprawdę bez sensu. - Przewróciłam oczami, ale posłusznie zaczęłam się przebierać.

- Maciek, wracajmy. - Błagałam Muzaja siedząc w poczekalni na ostrym dyżurze. - Zobacz ilu tu jest naprawdę chorych ludzi, nie będę zabierać im miejsca. - Spojrzałam na niego oczami kota ze Shreka.
- Siedź. - Uciszył mnie jednym słowem.
- Następny proszę. - Pielęgniarka wychyliła się z gabinetu. Westchnęłam głęboko i trzymając Maćka za rękę weszłam do pomieszczenia.
- Witam, co państwa do mnie sprowadza? - Lekarz spojrzał na nas z pod swoich wielkich okularów. Chciałam odpowiedzieć, że przewrażliwiony facet, ale siatkarz zaczął mówić pierwszy.
- Nie było mnie tydzień. Jak wróciłem to zauważyłem, że strasznie schudła, jest blada i do tego dzisiaj zemdlała. - Doktor zilustrował mnie wzrokiem.
- Ahh ta miłość. Tydzień rozłąki i już umierają z tęsknoty. - Spojrzeliśmy na siebie z Muzajem zdziwieni. - Proszę, to skierowanie na badanie krwi. - Oznajmił pisząc coś na kartce. - Zobaczymy co się z panią dzieje. - Wręczył mi skrawek papieru, który po sekundzie znalazł się już w rękach atakującego.
- Dziękujemy bardzo, do widzenia. - Powiedział Maciek i wyszliśmy z pokoju. Od razu skierowaliśmy się do gabinetu zabiegowego.
- Maciuś, chodźmy do domu... - Poprosiłam grzecznie.
- Nie, teraz idziesz na pobranie krwi i dopiero do domu. - Objął mnie ramieniem w geście wsparcia. Gdy weszliśmy do środka, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fiolki z krwią poustawiane na stojaku.
- Witam, proszę usiąść. - Pielęgniarka wskazała na krzesło zakładając rękawiczki. - Spokojnie, proszę się rozluźnić. - Zacisnęła mi tuż nad zgięciem łokcia opaskę. - Proszę odwrócić głowę, bo to nie jest przyjemny widok. - Posłusznie wykonałam polecenia. Spojrzałam na Maćka, który dzielnie trzymał mnie za rękę. Tak mocno utonęłam w jego oczach, że nie poczułam, kiedy pielęgniarka skończyłam pobierać mi krew.
- Widzisz? Nie było tak źle. - Atakujący pomagał mi właśnie zakładać kurtkę, ponieważ musiałam mieć zgiętą rękę. - Moja dzielna dziewczynka. - Pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się tylko. - To co? Teraz do domu na jakąś kolacyjkę i spać? - Otworzył przede mną drzwi.
- Yyy... Tak... - Odpowiedział tylko, a po chwili siedzieliśmy już w samochodzie i odjechaliśmy z pod szpitala.

- To co ci zrobić do jedzenia? - Spytał Maciek zaraz po przekroczeniu progu mieszkania. - Może spaghetti?
- Maciek, bo ja... - Jednak przerwał mi dzwonek do drzwi. - Zamykałeś? - Muzaj pokiwał głową, po czym schował się za drzwiami. Uśmiechnęłam się lekko i przekręciłam klucz w zamku.
- No nareszcie! - Wykrzyknął lekko zdenerwowany Karol. - Coś ty robiła? Chyba, że jadłaś. Wtedy wybaczę. - Uśmiechnął się patrząc na mnie podejrzliwie. - O co chodzi?
- Niespodzianka! - Wykrzyknął Muzaj i pokazał się Kłosowi. Od razu rzucili się sobie w ramiona.
- Gdzieś ty się podziewał chłopie? - Spytał środkowy, gdy w końcu, po parokrotnym klepnięciu się w plecy odsunęli się od siebie.
- To później. - Uśmiechnął się. - O co chodzi z tym jedzeniem? - Przerzucał pytający wzrok ze mnie na Karola i z powrotem.
- To Madzia ci się nie pochwaliła? - Zdziwił się. - Od jakiegoś tygodnia nic nie jadła.
- Co?! - Niemal krzyknął Maciek. - Magda, dlaczego? - Złapał mnie za ramiona.
- Nie wiem, nie mogę po prostu. - Spuściłam wzrok. - Karol może potwierdzić, że próba jedzenia źle się kończy. - Wskazałam na środkowego.
- Proszę, spróbuj coś przełknąć. Dla mnie. - Pocałował mnie w czoło. - Zrobię ci co tylko chcesz. - Pogładził dłonią moje ramię.
- Postaram się. - Uśmiechnęłam się leciutko. - A zjem co zrobisz.

Udało się! Zjadłam kanapkę i nic mi nie było! Co prawda, Maciek z Karolem usilnie próbowali trochę jeszcze we mnie wepchnąć, ale bezskutecznie. Razem z chłopakami postanowiliśmy, że Karol pójdzie na jutrzejszy trening jak gdyby nigdy nic, a my z Maćkiem dołączymy po dziesięciu minutach. Nie mogłam się doczekać min chłopaków! Strasznie się cieszyłam, że wszystko wracało do normy. I miałam nadzieję, że już nigdy nie spotkam Bartmana.

- Nie wiem jak wy, ale ja idę spać. - Kłos ziewnął mocno, po czym pocałował mnie w policzek, a z Maćkiem podali sobie donie. - Dobranoc Robaczki. - Powiedział i poszedł do swojego pokoju.
- Dobranoc. - Odpowiedzieliśmy z atakującym równocześnie.
- Czy teraz mi wszystko opowiesz? - Spytałam Maćka, który leżał koło mnie na kanapie.
- Chyba muszę... - Westchnął głęboko, po czym przykrył nas kocem i zaczął swoją opowieść. - Nie pamiętam co robiłem pod tym cholernym kinem. Kiedy zobaczyłem cię z... z nim, myślałem, że serce mi pęknie. Byłem wściekły. Wsiadłem do samochodu i mocno zdenerwowany wysłałem ci tego głupiego esemesa, za którego teraz bardzo cię przepraszam. Później chwilę posiedziałem i postanowiłem wyjechać gdzieś, jak najdalej stąd. - Łzy napłynęły mi do oczu. - Jednak po pięciu minutach jazdy stwierdziłem, że to głupie, że najpierw powinienem z tobą wszystko wyjaśnić. Miałem zawracać, kiedy zadzwonił telefon. Myślałem, że to ty, ale dzwoniła mama. Powiedziała, że babcia złamała nogę i nie może chodzić, a ona wróci dopiero za tydzień z wyjazdu służbowego. Dlatego mnie nie było. Chciałem was poinformować, ale rozładował mi się telefon, a wiadomo, że na wsi nie ma jak podładować. Ot i cała historia. - Zakończył Maciek, a mi łzy spłynęły po policzku. - Ej Mała, nie płacz. Przecież wszystko jest już dobrze. - Pogładził moją twarz wierzchem dłoni. Delikatnie podniosłam kąciki ust. - To teraz wytłumacz mi co z tobą.
- Byłam z Bartmanem. Ukrywaliśmy to, bo Zbyszek nie chciał na razie zostawiać Asi, bo jej tata jest ciężko chory,a ona jest na skraju depresji. Tego dnia przyjechał po mnie. Byłam szczęśliwa, bo mieliśmy spędzić ze sobą cały weekend. - Spuściłam wzrok. - Po tym jak dostałam twojego esemesa chciałam zawracać, ale Zibi przekonał mnie, że i tak przecież z tobą mieszkam, a z im widuję się tak rzadko. - Pojedyncza łza wypłynęła mi z pod powiek. - Przekonał mnie i pojechaliśmy do jego mieszkania w Rzeszowie. - Przerwałam na moment. - Potem zadzwonił Karol, że zniknąłeś. Błyskawicznie kazałam zawieść się z powrotem do Bełchatowa. Następnego dnia okazało się, że Bartman oświadczył się Asi. I tak to się wszystko skończyło. - Moje policzki były już mokre od łez.
- A co z jedzeniem? - Dopytywał się Maciek.
- Kiedy wróciłam do mieszkania byłam załamana. Miałam poczucie winy, że to przeze mnie zniknąłeś. Potem jeszcze Bartman... Cały czas płakałam nie mogłam nic przełknąć. A kiedy już mi trochę przeszło i próbowałam coś zjeść kończyło się to mdłościami i wymiotami. Tyle. - Maciek objął mnie mocno ramieniem.
- A może ty w ciąży jesteś? - Spytał po chwili. - Kobiety spodziewające się dziecka chyba tak mają jak ty...
- Co? - Zdziwiłam się. - Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Przecież byłaś z Bartmanem... A w związkach seks jest na porządku dziennym, sama przecież dobrze o tym wiesz. - Zacisnął dłonie w pięści. - Więc może mam skoczyć do apteki i...
- Zamknij się! - Przerwałam mu. - Nie mogę być w ciąży, rozumiesz? - Spojrzałam mu prosto w oczy. - Nie spałam z Bartmanem. Z nikim nie spałam...
- Przepraszam, myślałem...
- To już nie myśl tyle. - Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam się na niego gniewać. - Ty wiesz, która jest godzina? - Zdziwiłam się patrząc na wyświetlacz telefonu. - Druga w nocy. Idziemy spać! - Rozkazałam.
- Ależ oczywiście pani generał. - Zachichotał leciutko atakujący. - Życzy sobie pani podwózkę do łóżka?
- Nie, dotrę o własnych siłach. - Mimo mojego sprzeciwu Maciek wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju. Delikatnie położył mnie na łóżku i szczelnie przykrył kołdrą.
- Dobranoc Księżniczko. - Pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju.
- Dobranoc. - Odpowiedziałam, aby po chwili znaleźć się w krainie Morfeusza.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
PRZEPRASZAM! Wiem, że znowu nawaliłam. Po raz kolejny obiecuję poprawę. Chciałabym Wam szczegółowo wyjaśnić moją nieobecność na blogu, jednak są to sprawy zbyt prywatne. Mogę jedynie powiedzieć, że zdrowie nie dopisywało. Chore serce plus zapalenie płuc nie ułatwia pisania. I teraz jeszcze wróciła kontuzja kolana. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Następny rozdział pojawi się 14 lutego, gdyż tego dnia mam wolne popołudnie. I wieczór. I noc. 
Wasze blogi przysięgam, że nadrobię! Od 15 lutego mam ferie, a że za bardzo nie mogę się ruszać, to będę czytać :P
Co by tu jeszcze powiedzieć... Od niecałych trzech tygodni jestem oficjalnie 16-latką xD Co tak naprawdę niczego nie zmienia... 
A co u was? Kto ma ferie? Kto skończył i dzisiaj musiał powrócić do szkoły? A kto zrobił sobie wolne jak ja?
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam ;*
P.S. 

FB: https://www.facebook.com/pages/Meggie-K/368576463275063?fref=ts
GG: 47524430

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 34

Z hukiem zamknęłam laptopa. Odłożyłam go na stojący obok stolik, a sama położyłam się na kanapie i rozpłakałam. Nie zasłużyłam na taką karę. Wiem, że zrobiłam źle nie mówiąc nikomu o Zbyszku, ale czy przez to będę do końca życia cierpieć? Nie mam już na to wszystko siły... Chciałabym, żeby wszystko się skończyło... Żeby już nie bolało...

Koło godziny dwudziestej trzeciej do domu wrócił Karol. Zastał mnie użalającą się nad sobą i zapłakaną na kanapie. Od razu do mnie podbiegł.
- Co się stało? - Spytał zaniepokojony. - Coś z Maćkiem? Odzywał się? - Pogładził dłonią moje ramię. - Powiedz co się dzieje, bo nie umiem czytać w myślach. Martwię się o ciebie... - Spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- La... laptop... - Wyszeptałam tylko, gdyż większa ilość słów nie mogła przejść przez moje gardło. Kłos błyskawicznie uruchomił sprzęt. Pierwsze co zobaczył to zdjęcie, które doprowadziło mnie do łez.
- Zabiję gnoja, po prostu zamorduję! - Wykrzyknął środkowy i z jeszcze większym hukiem niż ja dwie godziny wcześniej zamknął laptopa. - Nie płacz już, będzie dobrze... - Usiadł koło mnie i przytulił. Wtuliłam się mocno w niego starając opanować łzy. Po paru minutach odsunęłam się od Karola.
- Przepraszam... - Powiedziałam cicho.
- Ale za co ty mnie przepraszasz? - Zaskoczony Karol spojrzał mi prosto w oczy. - Za tego chuja, który cię tak źle potraktował? Przecież nie ma w tym ani grama twojej winy. - Odwróciłam wzrok.
- Ale gdyby Zbyszek mi się nie spodobał, gdybym nie zaczęła się z nim spotykać, to pewnie teraz siedzielibyśmy na kanapie z Olą i Maćkiem i oglądali jakąś głupią komedię śmiejąc się bardziej z waszych komentarzy niż z filmu. A tak wszyscy są postawieni na nogi, bo przez taką sukę jak ja cierpi Maciek i musiał aż wyjeżdżać. A jak coś mu się stało? - Podniosłam pełne łez oczy na środkowego. - Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Dziewczyno, musisz wziąć się w garść! Myślisz, że Maciek byłby zadowolony, że bierzesz całą winę na siebie? Że nie chcesz jeść?! - Głos zaczął mu się podnosić. - Chcesz się zabić dziewczyno?! Bo właśnie do tego ta twoja głodówka prowadzi! - Wstał i zaczął chodzić zdenerwowany po pokoju. Ręce zaplótł nad głową. - Idź już spać. - Powiedział po chwili. - I przemyśl swoje postępowanie. - Poszedł do swojego pokoju.

Po szybkim prysznicu położyłam się do łóżka. Nie mogłam jednak zasnąć. Cały czas w uszach słowa Karola. Okryłam się szczelnie kołdrą i spoglądając na drzewa za oknem próbowałam podjąć decyzję, zastanowić się nad jakimś konkretnym działaniem. Bezskutecznie.

Nie zauważyłam nawet, kiedy do pokoju zaczęło wlewać się światło słoneczne. Zmęczona poczłapałam do kuchni. Nadal zamyślona usiadłam przy stole. Nagle usłyszałam swój dzwoniący telefon. Serce błyskawiczne przyśpieszyło. Może to Maciek? Może mi wybaczył? Na wyświetlaczu jednak zamiast imienia Maciek widniało Tomek. Odebrałam niechętnie.
- Halo? - Spytałam ziewając.
- Nie obudziłem cię? - Usłyszałam znany sobie głos.
- Nie, już wstałam. O co chodzi?
- Moglibyśmy się spotkać? - Spytał z nadzieją.
- Jasne, kiedy? - Odparłam bez wahania.
- Dziś o trzynastej w parku?
- Okej, nie ma sprawy. Pa. - Rozłączyłam się. Nie miałam nawet siły zastanawiać się czemu chce się ze mną spotkać. Było mi to obojętne.

Do godziny dwunastej siedziałam bezczynnie patrząc się w ścianę.W końcu niedziela. Cała Skra szukała jakiś informacji o Maćku w Bełchatowie. Winiarski z Kłosem zgłaszali zaginięcie na policję. Przyjęła ona zgłoszenie jednak nie zamierzała nic robić. Muzaj był pełnoletni to po pierwsze. A po drugie zostawił wiadomość, że wyjeżdża i żeby się nie martwić. Ale jak można się nie martwić?! To niewykonalne. Chciałam się na coś przydać, jak Skrzaty zacząć chodzić po mieście, lecz nie miałam siły. Starałam się coś zjeść jednak mój żołądek nie był w stanie niczego przyjąć, zwrócił wszystko. Dlatego też postanowiłam zostać. Chciałam umieścić jakieś ogłoszenia w internecie, ale bałam się reporterów, którzy zaczną nas nachodzić i wypytywać co się stało z Maćkiem.

Zegar wskazywał godzinę 12:50, więc ubrałam się i wyszłam na spotkanie z Tomkiem. Byłam pewna, że chodzi o Paulę. No bo o co innego? W końcu tak naprawdę prawie wcale się nie kolegowaliśmy. Ujrzałam go siedzącego na ławce. Podbiegł do mnie, jak tylko mnie zauważył.
- Cześć. - Powiedział i odwrócił wzrok.
- Cześć. O co chodzi? - Chciałam przejść od razu do rzeczy. Nie miałam siły ani ochoty na swatanie ludzi.
- O Paulę... - Powiedział cicho. Postanowiłam zakończyć sprawę szybko.
- Chcesz ją lepiej poznać? Chcesz się z nią widywać? Podoba ci się? Chciałbyś się z nią spotkać? - Zadałam Tomkowi serię pytań.
- No tak..
- To się z nią umów do cholery! - Podniosłam lekko głos. - Umiesz przecież mówić, tak? - Pokiwał twierdząco głową. - Więc w czym problem?
- A jak się nie zgodzi? - Spojrzał na mnie swoimi smutnymi, niebieskoszarymi oczami.
- Do odważnych świat należy! Kurwa, weź się chłopie w garść. Albo ci na niej zależy i się starasz albo olewasz ją kompletnie. Tylko w tym drugim wypadku nie przychodź do mnie po radę. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Dziękuję. - Złapał mnie w pasie, podniósł do góry i zaczął obracać wokół własnej osi. - Kochana jesteś. - Odstawił mnie na ziemię, która mimo, że na niej stałam nadal wirowała. - Co się dzieje? - Spytał przestraszony nadal trzymając mnie w pasie i chroniąc tym samym przed upadkiem. Moje nogi nie były w stanie mnie utrzymać.
- Już wszystko okej. - Odparłam po chwili.
- Na pewno?
- Tak, tak. - Przekonałam go. - Leć już się z nią umówić. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Bo widzę, że ledwo możesz ustać w miejscu.
- Jeszcze raz dzięki. - Przytulił mnie. - Do zobaczenia.
- Cześć. - Odpowiedziałam tylko i ruszyłam w stronę mieszkania. Miałam wrażenie, że świeże powietrze mi pomogło, że czuję się lepiej.

Kiedy jednak weszłam do mieszkania wszystko wróciło. Strach, smutek, poczucie winy. Rozebrałam się i poszłam w kierunku kanapy, na której spędzałam ostatnio całe dnie. Usiadłam, podciągnęłam nogi i położyłam głowę na kolanach. Po paru minutach oparłam się o zagłówek kanapy i półeżąc zasnęłam.

Mimo, że położyłam się spać koło czternastej, przespałam całą noc. Widać mój organizm musiał odrobić zaległości w moim śnie. Zerknęłam na telefon - dziewiąta. Karola pewnie już nie było. W końcu poniedziałek i trening. Wstałam z zamierzeniem zrobienia sobie śniadania, lecz sam widok jedzenia spowodował u mnie odruchy wymiotne. Wypiłam więc dwa łyki wody i wróciłam na kanapę. Wzięłam telefon. Dopiero teraz zauważyłam, że mam nieprzeczytaną wiadomość. Maciek? Błagam, żeby to był Maciek. Jednak przeliczyłam się, napisała Paulina:

Taka z ciebie koleżanka? Udajesz, że chcesz mi pomóc, a potem umawiasz się z Tomkiem? Nie zaprzeczaj, widziałam jak się obściskiwaliście w parku. Myślałam, że naprawdę można na ciebie liczyć. Ale jesteś zwykłą szmatą. Psem ogrodnika. Nikt cie nie chce, więc nikt wokół ciebie też nie może być szczęśliwy. Dziękuję ci kurwa bardzo!

Zabolało. W końcu chciałam pomóc tylko jej i Tomkowi, a dowiedziałam się, że jestem szmatą. Nie miałam siły odpisać. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam. Chyba wyczerpałam limit łez. Nagle ktoś mocnym szarpnięciem otworzył drzwi. Po chwili do salonu wszedł zdenerwowany Kłos.
- Co się stało? - Spytałam przestraszona. Coś z Maćkiem?
- Samochód mi kurwa ukradli. To się stało. - Z całej siły uderzył w parcie kanapy, aż cała się zatrzęsła.
- Niemożliwe. - Wstałam i zaczęłam zakładać kurtkę.
- Co ty robisz? - Spytał zdziwiony.
- Jakoś nie wierzę, że ukradli ci samochód. - Założyłam drugiego buta i wyszłam z mieszkania. Windą zjechałam na dół i wyszłam na parking pod blokiem. - Gdzie zaparkowałeś?
- Przy hydrancie, tak jak zawsze. - Spojrzałam we wskazane miejsce. Rzeczywiście nie było tam auta Karola.
- A czy przypadkiem nie było tak, że wczoraj przy hydrancie nie stała jakaś taksówka i musiałeś zaparkować z drugiej strony. - Spojrzałam na niego pytająco. Bez słowa pobiegł za blok. Po chwili wrócił uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Jeeeeest! - Krzyknął rozradowany. - Dziękuję. - Podbiegł do mnie i pocałował w policzek.
- To przecież nic. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko było pokryte warstwą śniegu, który w porannym słońcu świecił jak diamenty.
-  W tym świetle jesteś jeszcze bardziej blada. - Skomentował mój wygląd środkowy. - Jadłaś coś?
- Przecież wiesz jak kończy się jakakolwiek próba jedzenia. - Schowałam ręce do kieszeni kurtki i zaczęłam iść w stronę wejścia. Po chwili znów siedziałam na kanapie w pustym mieszkaniu, gdyż Karol pojechał na trening. I po raz kolejny pogrążyłam się w myślach.

Minęły dwa dni. Środa po południu. Siedząc na kanapie czekałam na jakieś wieści od chłopaków, którzy mieli zaraz wrócić z treningu. Nadal nie mogłam nic przełknąć. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Znowu zapomniałeś kluczy? - Zaśmiałam się. - Wejdź, otwarte jest. - Krzyknęłam i usłyszałam skrzypienie zawiasów. Czekałam aż Kłos przyjdzie do salonu, jednak chyba nie miał takiego zamiaru. - Karol, chodź tutaj. Coś się stało? - Spytałam zniecierpliwiona. W końcu w progu pojawiła się postać.
- To nie Karol tylko ja... - Odpowiedział smutno. Moje oczy powiększyły się do wielkości pięciozłotówki. Błyskawicznie podniosłam się z kanapy. Świat zawirował, nogi się pode mną ugięły. Później była już tylko ciemność...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Jak żyjecie w 2014 roku? Zmieniło się coś u was? U mnie tak. W końcu trenuję siatkę :D Mam takie zakwasy, że się ruszyć nie mogę :P
Przepraszam za ten rozdział i za to że wszystko jest smutne, ale jak ja jestem smutna, to nie potrafię pisać czegoś wesołego ;) Mam nadzieję, że jakoś się pozbieram :)
Pozdrawiam :*
P.S. Przypominam o zakładkach u góry strony ;) Miłego długiego weekendu :D